Jak przeżyć na łotewskiej prowincji? Poradnik ilustrowany. Część 1.
Prowincja to stan umysłu. Na Łotwie jest nią zarówno półtysięczne Sece, jak i niemal stutysięczny Dyneburg (łot. Daugavpils). Oczywiście obie miejscowości różni natężenie prowincjonalizmu. Im mniej mieszkańców, tym jest on większy. W niniejszym poradniku pochylę się nad jego wiejską odmianą, którą poznałem podczas dziesięciomiesięcznego wolontariatu w Sece.
Projekt na Łotwie rozpocząłem w lipcu 2006 roku. Miałem pracować w klubie młodzieżowym przy 9-cioklasowej szkole podstawowej (łot. pamatskola). Teoretycznie moje obowiązki były dokładnie rozpisane. W praktyce jednak okazały się fikcją, bo łotewska prowincja rządzi się swoimi prawami. Założenia ludzi z Rygi, którzy projekt napisali, zostały szybko zrewidowane. Pomijam fakt, że działania trwały już od dwóch lat. Przed moim przyjazdem w Sece było dwóch wolontariuszy. Najpierw Marta z Portugalii, potem Pierre z Francji. Mieli dokładnie ten sam plan co ja. Problem w tym, że nie mieli miejsca. Klub młodzieżowy był tylko koncepcją. Swój wolontariat spędzili więc na remoncie piwnicy. Jauniešu klubs musieli dopiero zbudować. Ja przyjechałem na gotowe.
Gotowe było jednak tylko miejsce, a nie koncepcja, którą można by z powodzeniem wdrożyć. W klubie było kilka gier planszowych, dwa stoły do Novussa (tzw. bilard marynarski) i tyle. W wakacje miejsce było puste. W roku szkolnym można było kogoś spotkać, ale tylko między 12.00 a 15.00. Po tej godzinie odjeżdżał autobus i szkoła pustoszała.
Prowincja rządzi się swoimi prawami. Ludzie z reguły są nieufni, z dystansem podchodzą do wszelkich nowości. Klub młodzieżowy był pomysłem aktywistów z Rygi. Dzieci z Sece go nie potrzebowały. Przyzwyczaiły się do tego co jest. Jesienią i wiosną wolały spędzać czas na zewnątrz niż w piwnicy.
W tej sytuacji postanowiłem kierować się odwieczną zasadą: "Robić swoje". W Polsce w wolnych chwilach rzucałem palem, strzelałem z łuku i tańczyłem po celtycku. To samo zamierzałem robić w Sece. Zrobiłem więc sobie łuk i wychodziłem na boisko postrzelać. Od razu zbiegała się gromada dzieci, które też chciały spróbować. Podobnie było z rzutem palem. Moje częste ćwiczenia zainteresowały starszych, którzy nawet wyszli z inicjatywą, by zrobić zawody w "caber toss". Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry.
A potem przyszła zima i cały swój wysiłek postanowiłem skoncentrować na przygotowaniach do larpa, który miał się odbyć końcem kwietnia 2007 roku. Zacząłem od robienia kolczugi, a w zasadzie czepca kolczego. Kupiłem narzędzia, kupiłem drut (najtrudniejsze zadanie) i ruszyłem z produkcją. Najpierw sprężyn, z których potem robiło się kółka, które następnie się łączyło w splocie 1 do 4. Wszystkie czynności powtarzało się tysiące razy. Żmudna robota. Mimo to kilku chłopaków włączyło się w prace. Przychodzili na przerwach lub po lekcjach i wytwarzali kółka. Kolczugę tę przed powrotem do Polski oddałem do zbiorów Izby historycznej w Jumpravie. Leży tam do dziś - z adnotacją, że to dar młodzieży z Sece.
Kluczową kwestią w przygotowania do larpa, było wytłumaczenie miejscowej ludności czym larp w ogóle jest. W tym celu nawiązałem kontakt ze środowiskiem larpowym z Rygi. Z chęcią przystali na moją propozycję odwiedzenia Sece. Zrobiłem plakat. Zawiesiłem. Napis głosił: "Ko nozīmē larp? Tikšanās ar viesiem no Rīgas" (Co znaczy larp? Spotkanie z gośćmi z Rygi). Godzinę później zjawiły się pierwsze osoby z pytaniem: Kto przyjedzie? Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że kilku chłopaków z Rygi. Być może był to błąd, bo na spotkanie przyszły niemal wyłącznie dziewczyny. "Goście" i "Ryga" to magiczne słowa na prowincji.
Oprócz przygotowań do larpa co jakiś czas robiłem różne warsztaty - tańców celtyckich, ceramiki, malowania koszulek. Z tymi ostatnimi zresztą związana jest jedna z zabawniejszych historii. Otóż większość dzieci namalowała na T-shirtach swoje imiona. Jeden chłopak chciał się wyróżnić i napisał: FUCK. Przyozdobił to znakiem Audi, co zresztą odgapił od innego dzieciaka. Zapytałem go: "Ciekawe co na to Tamara (nauczycielka angielskiego)?" Odpowiedział, że ma to gdzieś i wyszedł. Niedługo potem przyszła Tamara. Spojrzała na tę koszulkę i bez słowa wyszła. Nie minęło pół godziny i zjawił się chłopak. Podał mi kartkę. "David, we decided to change this FUCK into a DUCK. Tamara." Wkrótce hasło: "Duck off!" stało się całkiem popularne w tej szkole.
Aż w końcu nadszedł dzień 30 kwietnia 2007 roku. W finałowym larpie wzięło udział 10 osób. Choć w zasadzie trudno nazwać to larpem. Było to raczej fabularyzowane naparzanie się na bezpieczne miecze. Najważniejsze jednak, że wszystkim się podobało. Mój trud był skończon. 10 dni później wróciłem do Polski.
Pierwotnie artykuł ten miał przedstawić całe spektrum mojego wiejskiego życia w Sece. Ostatecznie jednak opisałem tylko moją pracę. To, czym zajmowałem się w czasie wolnym przybliżyłem w części drugiej.
Artykuł napisany w ramach tematu drugiego 26. edycji Tematów Tygodnia.
We want... a shrubbery!.. I mean part 2 ;) Sympatyczny artykuł.
Jak Roger Żywopłot dostarczy mi wiadomo co, to możliwe, że już jutro się pojawi.
Podziwiam taką pracę u podstaw. Perspektywa prowincji jest w ogóle fantastyczna, ale w pierwszym odczuciu bardzo nieprzyjazna. Wygląda na to, że skutecznie robiłeś swoje i nie próbowałeś na siłę zmieniać tego, co zastałeś.
Dzięki. Cóż, nic na siłę...
Duck jest drugi w lewym górnym rogu, zielona koszulka.
What the duck!
Dzieki, bo szukalem go chwile sam i odpuscilem :D
:D dobrą zabawę sobie tam zorganizowaliście
raz brałem udział w larpie i świetnie to wspominam
duck off miażdży system :D
Ten larp to była parodia larpa, ale dla ludzi "z ulicy" trudno coś lepszego przygotować. Zresztą jako napisałem: najważniejsze, że im się podobało. Sporo popsuła pogoda, bo była mocno niepewna. Na szczęście nie rozpadało się, tylko kilka razy straszyło.
A "duck off" brzmi moim zdaniem równie mocno co pierwowzór :P Można stosować.
duckin' lieliski :D
O duck! Paldies! :P
Wow, jako milosnik bilarda nie slyszalem o tym marynarskim! Chetnie bym pogral!
PS Za te luki dla dzieciakow to pewnie w Polsce poszedlbys siedziec :P
W Wieliczce są jacyś Łotysze, którzy propagują ten sport w Polsce. Jeżdżą i robią turnieje.
PS. Łuki w przeciwieństwie do kusz są w Polsce legalne ;) Zresztą raz się żyje. Zawsze mógłbym uciec na Łotwę :P