Edukacyjna przepaść
17 lat temu poleciałem na Łotwę. Był lipiec, upały takie jak dziś. Myślałem, że na północy będzie chłodniej. Myliłem się. Tamten wyjazd zmienił moje życie. Za kilka lat przekroi je równo na pół. Do tego czasu jednak mogę mówić, że większość swojego życia spędziłem na Śląsku i próbowałem jakoś wpisać się w schemat nakreślony w równym stopniu przez PRL i popkulturę amerykańską. Sprowadzał się on do tego, że zalicza się kolejne etapy edukacji tylko po to, aby skończyć kiedyś studia i pójść do dobrej pracy. Problem w tym, że świat przedstawiony w amerykańskich filmach niekoniecznie ma wiele wspólnego z rzeczywistością III RP.
Za komuny - faktycznie wykształcenie otwierało różne możliwości. Podobnie jest na różnych obrazkach z USA, choć paradoksalnie to przecież dwa różne systemy. Kapitalizm zza oceanu każe słono płacić za edukację. Jest to zresztą częsty motyw. Uczeń robi wszystko, żeby otrzymać stypendium, bo bez niego nie da rady. Równocześnie zawsze jest to przedstawiane jako jego jedyna szansa na lepsze życie. Skończenie studiów jest gwarancją jego pozycji w społeczeństwie. W Polsce tymczasem student filozofii mówi do magistra filozofii "frytki z colą proszę". Przy czym w miejsce filozofii można wkleić wiele różnych kierunków. Ostatecznie zresztą i tak często okazuje się, że studia nie miały większego sensu, bo wielu ludzi pracuje w branżach zupełnie nie związanych z ich kierunkiem edukacji.
Czy zatem amerykańskie filmy przedstawiają fałszywy świat? Moim zdaniem nie. Jestem w stanie uwierzyć, że tam faktycznie studia mogą jasno określać przyszłość człowieka. Zresztą nie potrzeba tu głębszych analiz. Wystarczy spojrzeć na rankingi uczelni wyższych. Pierwszy z brzegu: CWUR. W pierwszej 12 najlepszych światowych uniwersytetów aż 10 jest z USA.
Podobnie sytuacja wygląda w Rankingu Szanghajskim. 1, 2, 3, 5, 6, 8, 9 ,10, 11 i 12 miejsce zajęły uniwersytety z USA. W pierwszej 50 jest 28 amerykańskich uczelni.
Tymczasem w CWUR najwyżej klasyfikowaną polską uczelnią jest Uniwersytet Jagielloński, który zajął... 383 miejsce. Od czołówki oddziela nas przepaść. Dlatego też student prawa rozpoczynający studia na najlepszej polskiej uczelni ma zupełnie inną perspektywę niż jego amerykański odpowiednik. O ile w ogóle można mówić o odpowiedniku, bo różnica potencjałów jest kolosalna. Nic więc dziwnego, że w polskich mediach trąbi się jeśli jakiś nasz rodak dostanie się na jakiś czołowy amerykański uniwersytet.
Wszystko jednak ma swoją cenę. W USA studiowanie to big deal głównie dlatego, że studia są płatne. Więc albo ma się te 70K dolarów rocznie, albo trzeba starać się o stypendium. Stawka jest więc wysoka. Owszem, studia gwarantują pozycję, ale trzeba być naprawdę dobrym, albo naprawdę bogatym. W Polsce tymczasem studia są bezpłatne i niczego nie gwarantują. Niestety nawet odpowiedniego poziomu wiedzy. Choć ma to też swoje plusy. Przede wszystkim nie ma takiej presji jak w USA. O wiele ważniejsza jest cierpliwość i determinacja.