Wspomnienia żołnierza Armii Krajowej - odcinek 6
Powrót do domu
Było nas pięciu: Janek Budzyński, Piotrek(1), Lolek Skotnicki, Kazik Dudek(2) i ja. Prawie wszyscy ubrani byliśmy w niemieckie mundury, jedynie z białoczerwonymi opaskami i proporczykami na furażerkach. Lolek Skotnicki zaproponował, abyśmy udali się do wioski nad Wieprzem, gdzie mieszka jego ciotka. Szliśmy szosą, ale od czasu do czasu musieliśmy się ukrywać, gdyż ostrzegano nas, że Armia Ludowa rozbraja akowców. Udało nam się jednak dotrzeć do ciotki Lolka przed zachodem słońca. Tam przenocowaliśmy w stodole i po zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy na lubelską szosę. Nie pozwalałem kolegom rozmawiać z żołnierzami radzieckimi, gdyż nie znali języka rosyjskiego. W końcu udało nam się złapać samochód ciężarowy marki Studebaker(3) i dojechaliśmy nim do Chełma. Tam zatrzymaliśmy się u państwa Skotnickich. Tu potrzebna jest dygresja: dlaczegóż to udałem się z kolegami do Chełma, zamiast kierować się wprost do domu? Otóż bez dokumentów nie można było się poruszać, a już zwłaszcza w niemieckim mundurze. U państwa Skotnickich przenocowaliśmy, po czym udało nam się zdobyć zaświadczenia, że jesteśmy żołnierzami 27 Wołyńskiej Dywizji AK i udajemy się do swoich rodzin.
W sobotę rano, we dwóch, razem z Kazikiem Dudkiem, wyruszyliśmy piechotą do Rejowca, gdzie przebywała zarówno jego, jak i moja rodzina. Doszliśmy tylko do koszar byłego 7 Pułku Piechoty, gdy zostaliśmy zatrzymani przez patrol polskich żołnierzy. Zaprowadzili nas do plutonowego, którym był szczupły brunet w wieku 25-28 lat. Powiedziałem mu: „Panie plutonowy, wracamy z partyzantki
i chcemy się dostać do rodziny w Rejowcu, a potem, po krótkim odpoczynku, pójdziemy do armii, by dalej bić szkopów”. Nie chciał nam z początku wierzyć. „Dlaczego jesteście w niemieckich mundurach?” — pytał. „Bo innych nie mamy”. „Bądź pan człowiekiem, przecież Niemcami nie jesteśmy”. Powiedziałem mu też, że na pewno spotkam się z bratem, który był w Armii Czerwonej, więc teraz pewnie jest już z nimi. Po chwili namysłu rozejrzał się wokoło i powiedział: „Sp…cie, ale to już”. Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać. Wyrwaliśmy się w kierunku szosy przez parkan, ale zaraz mówię: „Kazik, spokojnie” i zatrzymaliśmy się na chwilę. Krzyknąłem do plutonowego: „Dziękujemy” i ruszyliśmy dalej.
Prowadził nas teraz Kazik. Po dwóch godzinach marszu dotarliśmy do Rejowca. Kazik udał się wzdłuż torów do swojej ciotki, a ja przeszedłem przez tory i idąc wzdłuż ogrodzenia cementowni, dotarłem szczęśliwie do domu ciotki Koralewskiej.
Wróciłem zatem w sobotę, 29 lipca 1944 roku. W domu była wielka radość. Przywitałem się z ojcem, matką, siostrą Stasią, ciotkami Kowalską oraz Koralewską. Po paru dniach odpoczynku, w czwartek lub piątek, wyruszyliśmy z ojcem w rodzinne strony — do Kaniego i Wólki Kańskiej. Rodzina nasza namawiała ojca: „Stachu, zostań na roli, dasz nam jeść. Przecież umiesz robić na roli. Gdzie się będziesz pchał na kolej”. Ojciec planował jednak, że w Lublinie zatrudni się na kolei. 5 sierpnia, w sobotę, tydzień po moim powrocie, byliśmy u Świdrów w stodole. Edek Świder zabił krowę, a ta wisiała na haku i pytał ojca: „Stryju, który chcecie kawałek?”. Ojciec odpowiedział: „Co dasz, to ja z podziękowaniem wezmę”. Wtedy przybiegł jakiś młody chłopiec i powiedział: „Stryju, wasz syn idzie”. Popatrzyłem na ojca — trochę zbladł. Otworzyłem drzwi od stodoły i wyszedłem. Czesław maszerował w stronę stodoły. Szczupły, opalony, jedynie kości policzkowe miał wystające. Był w mundurze, w stopniu podporucznika. Chwycił ojca w ramiona i trzymał przez chwilę, potem przywitał się ze mną oraz z Edkiem Świdrem(4). Po godzinie odjechaliśmy furmanką do Rejowca. W ciągu tygodnia wrócili do domu obaj synowie. Ojciec był szczęśliwy. Po drodze dostałem jednak od ojca oraz Czesława paternoster: „W jakim ty wojsku byłeś!”; „Komu służyłeś?!”; „Rządowi Londyńskiemu!”; i tak dalej…
W domu wielki płacz i lament radości ze strony mamy i jej sióstr. Jest już dwóch synów! Czesław — oficer podporucznik oraz ja — biedny i mało znaczący partyzant. Mój trud i walka — czy one się w ogóle nie liczyły? Musiałem ukrywać to, że byłem w Armii Krajowej. Czesław powiedział, że jak trochę odpocznę, to powinienem iść do wojska. W sierpniu starał się mnie skierować do szkoły oficerskiej, jednak został razem ze swoim pułkiem wysłany pod Warszawę, ja natomiast 25 sierpnia 1944 roku zgłosiłem się na ochotnika do Ludowego Wojska Polskiego. Zostałem skierowany do 6 Pułku Zapasowego(5) na Majdanku.
Służba w Ludowym Wojsku Polskim
Końcówka sierpnia 1944 roku minęła mi przy pracy w kuchni oraz na luźnych ćwiczeniach. Pułk stacjonował na terenie byłego obozu koncentracyjnego na Majdanku. Pamiętam, że najdalej od szosy znajdowały się magazyny obuwia i ubrań. Obóz był podzielony na pola odgrodzone od siebie drutem kolczastym. Na oddzielnym polu, przy drodze Lublin – Chełm, znajdował się sztab 6 Pułku Zapasowego. Mieszkaliśmy w barakach, podzieleni na drużyny i plutony, a spaliśmy na drewnianych łóżkach.
We wrześniu odwiedził mnie mój 54-letni już wówczas ojciec, po drodze do Lublina, gdzie planował podjąć pracę na kolei. Rodzice wraz z moją siostrą Stasią oraz ciotką Kowalską nadal mieszkali w Rejowcu u ciotki Koralewskiej. Niedługo później, około połowy września, odwiedził mnie również Czesław i oświadczył, że jedzie do Moskwy na uczelnię wojskową, a mnie powiedział ponownie, że muszę iść do szkoły oficerskiej. Wrzesień minął mi na ćwiczeniach, które odbywały się na czwartym polu byłego obozu na Majdanku.
17 października 1944 roku, w Rejowcu zmarł mój ojciec. W tym dniu zostałem wywołany do bramy. Była tam moja siostra Stasia. Gdy mnie zobaczyła, to się rozpłakała. Przytuliłem ją do piersi. Pytam: „Kto?” Z początku bowiem pomyślałem, że to może ciotka Kowalska. Zupełnie nie spodziewałem się, że to ojciec. Miesiąc wcześniej był przecież u mnie w odwiedzinach, pełen życia i planów, ale los już taki jest złośliwy. Zgłosiłem się do sztabu pułku z prośbą, aby mnie zwolniono na pogrzeb ojca. Oficerami sztabu byli Rosjanie. Z początku nie chciano mnie zwolnić. Powiedziałem im, że jeżeli mnie nie puszczą, to ja i tak ucieknę na pogrzeb, a potem zgłoszę się z powrotem. Moja postawa i stanowcze stwierdzenie chyba musiało na nich wpłynąć, gdyż kazali mi zaczekać i po pięciu minutach otrzymałem przepustkę. Około godziny 13:00, udałem się z siostrą na dworzec kolejowy w Lublinie i pojechaliśmy pociągiem do Rejowca.
W czasie podróży mieliśmy jednak nieprzyjemne zdarzenie. W przedziale, w którym byliśmy, jechali również ranni i kontuzjowani żołnierze radzieccy. Po półgodzinnej jeździe jeden z nich zaczął się awanturować. Ubliżał pasażerom: „Wy polskie faszyści!” i wyganiał ich z wagonu, a następnie przyczepił się do mnie. Zwróciłem się do radzieckiego oficera o pomoc, aby go uspokoił, ale to nie pomogło. Przeszliśmy z siostrą do innego wagonu i tak, w smutku, dojechaliśmy do Rejowca.
Ojciec zmarł po kilku dniach od nawrotu dolegliwości żołądkowych(6). Cały czas chorował, a przeżycia wojenne pogorszyły jego stan. Został pochowany na cmentarzu w Pawłowie, w odległości około 2 kilometrów od Cementowni Rejowiec. Spoczywa snem wiecznym w rodzinnej ziemi. W czasie pogrzebu, którym zajął się mój stryjeczny brat(7), Stanisław Waryszak, ksiądz nie chciał przyjść, aby poświęcić mogiłę. Ojciec przecież był wierzący, a mama życzyła sobie księdza na pogrzebie. Stach udał się na plebanię. Nie wiem, co on tam księdzu powiedział, ale ten przyszedł. Miał na szyi bandaż i był chory. Ten moment spowodował jednak w mojej świadomości głęboki uraz i żal do księdza.
W listopadzie byłem ponownie na Zaparkaniu i zaniosłem księdzu 500 zł. Byłem już w mundurze i płaszczu żołnierskim. Ksiądz nie chciał wziąć ode mnie pieniędzy. Wówczas mu powiedziałem, że rodzina Waryszaków jest biedna, ale uczciwa. Oddałem honory księdzu i odszedłem. Ten uraz tkwi we mnie aż do chwili obecnej(8) — że ksiądz księdzu nierówny i nie zawsze jest człowiekiem.
Po pogrzebie, zgodnie z otrzymaną przepustką, powróciłem do mojego pułku. Około 20-25 października zaczęli do nas zjeżdżać oficerowie, których nazwaliśmy „kupcami”, ponieważ agitowali do wstępowania do szkół oficerskich. Do piechoty nie chciałem pójść. Zastanawiałem się nad Oficerską Szkołą Łączności, ale nie byłem zdecydowany. Miałem 20 lat, no i trochę szkoły życiowej w ruchu oporu i oddziałach partyzanckich. Rozmawialiśmy o tym ze sobą — każdy miał swoje zdanie. Najwięcej chłopaków było z województwa lubelskiego, później zaczęli przyjeżdżać również z byłego lwowskiego i innych wschodnich. Tymczasem w pierwszej połowie listopada pojawili się oficerowie rekrutujący do Oficerskiej Szkoły Broni Pancernej, która miała mieścić się w Chełmie. Ze względu na lokalizację, zdecydowałem się tam wstąpić.
Podchorążówka
20 listopada 1944 roku pojechaliśmy pociągiem do Chełma, gdzie w dawnych, zniszczonych koszarach byłego 7 Pułku Piechoty powstała Oficerska Szkoła Broni Pancernej. Koniec listopada poświęcony był na przygotowania do zajęć. Zostałem skierowany do 5 kompanii 2 batalionu szkolnego. W skład tego batalionu wchodziły łącznie 3 kompanie: 5, 6 i 7. Szkoleni byliśmy na dowódców czołgów. Warunki w tej szkole były niezbyt dobre — brak światła, porządnego umundurowania i kiepskie wyżywienie. Koszary były jeszcze z czasów carskich. Budynek, w którym nas zakwaterowano, był piętrowy, z grubego muru, a przez jego środek ciągnął się korytarz. Nasza kompania mieściła się na piętrze. Podłoga była drewniana, nasiąknięta naftą czy ropą. Spaliśmy na łóżkach piętrowych.
Nasza 5 kompania składała się przeważnie z chłopaków pochodzących z miasta, po szkole podstawowej. W kompaniach 6 i 7 służyli raczej ci, którzy pochodzili z wiosek. Czas na sen był od godziny 22:00 do 6:00, jednak dowódcy czasem urządzali nam niespodziewaną pobudkę za nieporządnie ułożenie „kostek”. Mundury bowiem układaliśmy na taboretach stojących w nogach łóżka, na nich owijacze, a na koniec pas. Te mundury były drelichowe — noszone przez całą zimę — uzupełnione płaszczem. Sale wykładowe były nieopalane. Dość często oczy nam się zamykały w czasie zajęć. Na ćwiczeniach w terenie marzliśmy. Ciągle byliśmy głodni. Nie zawsze był nawet czas na jedzenie. Najgorzej wspominam śniadania. Kociołek wystawiony był na zewnątrz budynku, a my ustawialiśmy się do niego w kolejce. Kiedy się szło w ciemności po schodach, łatwo można było się wywrócić i wtedy było po śniadaniu. Krótko mówiąc — głodno, chłodno i nie było się komu pożalić.
Szefem kompanii był sierżant — stary, przedwojenny zupak(9), kawał chłopa i sadysta. W czasie musztry trzeba było się czołgać po śniegu w drelichu, bez ciepłej bielizny i rękawiczek. Jeśli podczas czołgania za wysoko podniosło się tyłek, to szef potrafił postawić nogę na pośladkach i przycisnąć głębiej do śniegu — sam również miałem tę wątpliwą przyjemność. Pewnego razu pełniłem służbę podoficera dyżurnego kompanii. Światło dawała mi lampa z puszki po konserwach z pływającym w oleju knotem z ręcznika. W czasie służby potrąciłem stolik, przez co lampka wywróciła się i powstał płomień, który ugasiłem. Szef ukarał mnie za to dalszym ciągiem służby, mimo że miałem poważnie poparzoną rękę. Jego to nie obchodziło. W efekcie dostałem zakażenia. Kiedy poszedłem do lekarza to mnie strasznie opieprzył. Potem przez całą noc czuwała przy mnie na sali w kompanii sanitariuszka, która zmieniała mi kompresy. Przypuszczam, że dowódca plutonu, ppor. Tadeusz Bielak, musiał ostro zareagować wobec zachowania szefa kompanii. Od tamtej pory starałem się jednak już mu nie podpadać i tak było aż do ukończenia podchorążówki.
W styczniu 1945 roku prowadzone były alarmy kompanijne. Zima była mroźna. W ten sposób swoją kompanię wyprowadził kpt. Czarny, oficer jeszcze z AK. Wynik był taki, że cały jego oddział uciekł do lasu. Przez parę dni szukaliśmy tej zbiegłej kompanii. Część z nich powróciła, ale kpt. Czarny i wielu innych uciekło. Wobec dwóch oficerów i czterech podchorążych urządzono pokazówkę. Na oczach ustawionych wszystkich kompanii, po odczytaniu wyroku, zostali rozstrzelani. Trzeba pamiętać, że w terenie wciąż działały oddziały zbrojne AK, ich działalność zaczynała się nasilać. Były również i inne oddziały partyzanckie.
Styczeń i luty 1945 roku to były w ogóle niefortunne miesiące dla szkoły. Zastrzelony zostaje major radziecki, wykładowca taktyki. W podobny sposób ginie również sierżant, Rosjanin, który podpity chciał wyważyć drzwi i groził siekierą wartownikowi. Przydarzyło się to akurat po mojej warcie, gdy odpoczywałem. Mogło jednak przytrafić się to równie dobrze mnie. Był to mechanik czołgowy, a tego rodzaju specjaliści byli przeważnie radzieckimi podoficerami.
W marcu zostały przeprowadzone egzaminy i część podchorążych została skierowana do formowania 1. Korpusu Pancernego. Chciałem iść na front, ale dowódca plutonu, ppor. Bielak nie zgodził się na to. Byłem dobrym podchorążym, zajęcia szły mi dobrze, a szczególnie taktyka czołgowa. Trudności wynikały głównie z tego, że zajęcia — głównie techniczne — prowadzili oficerowie radzieccy w języku rosyjskim. Miałem dwóch kolegów Żydów — Szylmana i Worobieckiego. Szczególnie ten pierwszy dużo mi pomagał.
W drugiej połowie marca, Oficerska Szkoła Broni Pancernej została przeniesiona do Twierdzy Modlin. Tam szkoleni byliśmy do 15 maja. Dziesięć dni później, 25 maja 1945 roku, po zdaniu egzaminu, zostałem awansowany do stopnia chorążego. Wymagania były bardzo duże. Przy składaniu zamka do działa, radziecki podpułkownik skomentował, że zamek mi się nie nastawił, w wyniku czego dostałem tylko ocenę dostateczną. Podpadłem też egzaminatorowi z terenoznawstwa. Niepotrzebnie wdałem się z nim w dyskusję, skutkiem czego dostałem kolejny dostateczny. To zadecydowało, że zostałem jedynie chorążym. Do nowych stopni wojskowych promował nas już marszałek Rola-Żymierski.
Okres spędzony w Modlinie był już lepszy pod względem warunków bytowych, wyżywienia czy umundurowania. Było też już więcej polskich oficerów. Również w Modlinie przechodziłem kolejny raz zakażenie ręki, tym razem po upadku z wału, ale teraz już wiedziałem, jak postępować.
Przypisy:
- Autor pozostawił puste miejsce — zapewne na uzupełnienie nazwiska, gdy sobie je przypomni.
- W innym miejscu autor umieścił dygresję: „Z Kazikiem pracowaliśmy za Ruskich w Kowlu na stacji kolejowej”.
- ZSRR otrzymał w ramach programu Lend-Lease 100 000 amerykańskich samochodów Studebaker US-6.
- Dygresja autora: Edek Świder w 1937 roku służył w 50 Pułku Piechoty w Kowlu.
- Prawdopodobnie chodzi o 6 Zapasowy Pułk Piechoty. Jednak wg informacji, które znalazłem w internecie, w tym czasie na Majdanku stacjonował 3 Zapasowy Pułk Piechoty, a 6 ZPP sformowano dopiero 15 marca 1945 na bazie istniejącego od 5 sierpnia 1944 batalionu zapasowego w Dojlidach - TW.
- To prawdopodobnie była choroba wieńcowa, której objawy mylone były z dolegliwościami żołądkowymi.
- Dzisiaj ta forma już niemal zanikła. Stryjeczny brat to kuzyn ze strony ojca — syn brata ojca.
- Pamiętniki były pisane w 1984 roku i w latach następnych — TW.
- Pogardliwe określenie zawodowego podoficera.
Odcinek 5:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-5
Odcinek 4:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-4
Odcinek 3:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-3
Odcinek 2:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-1-s7xlbh
Odcinek 1:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-1
Hello stafhalr!
It's nice to let you know that your article will take 13th place.
Your post is among 15 Best articles voted 7 days ago by the @hive-lu | King Lucoin Curator by szejq
You receive 🎖 0.1 unique LUBEST tokens as a reward. You can support Lu world and your curator, then he and you will receive 10x more of the winning token. There is a buyout offer waiting for him on the stock exchange. All you need to do is reblog Daily Report 220 with your winnings.
Buy Lu on the Hive-Engine exchange | World of Lu created by szejq
STOP
or to resume write a wordSTART
Odcinek 7:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-7
Odcinek 8:
https://peakd.com/hive-134382/@stafhalr/wspomnienia-zolnierza-armii-krajowej-odcinek-8