Kiedy po 90 latach masz podobną siłę nabywczą jak twój pradziadek
"W Polsce przedwojennej była straszna bieda" - pewnie słyszeliście nieraz tę opinię. Tak się składa, że mam najbardziej wiarygodne dla mnie źródło ówczesnych zarobków i cen, bo zostały one zapamiętane i skrupulatnie zanotowane przez mojego dziadka. Ceny podstawowych produktów z lat 30:
bułka — 5 groszy,
jajko — 2-3 grosze,
1 kg cukru — 1 zł,
1 kg chleba — 25 groszy.
Ówczesne zarobki (Kowel, woj. wołyńskie) podaję w tabelce.
Czy były to wysokie czy niskie ceny w relacji do ówczesnych zarobków? Za najniższą pensję — robotnika torowego — można było kupić 280 kg chleba. Ze swojej pensji kowala-ślusarza, mój pradziadek mógł nabyć 460 kg chleba. Z kolei kierownik szkoły mógł go kupić 680 kg.
Dla porównania, średnia cena kilograma chleba w 2005 roku wynosiła 2,5 zł, a w kwietniu 2023 roku 7,07 zł. Z wynagrodzenia minimalnego zatem mogliśmy nabyć 263 kg chleba w 2005 roku (czyli było wtedy GORZEJ niż w latach 30), a w 2023 roku 383 kg. Dyrektor szkoły w 2023 roku może kupić 814 kg chleba (wg mediany wynagrodzeń). To oznacza, że dopiero z końcem w pierwszej dekady lat 2000 dogoniliśmy przedwojenną Polskę pod względem siły nabywczej w chlebie (co się zresztą pokrywa z upowszechnieniem u nas wypieków z ciasta głęboko mrożonego...).
Jeśli jednak porównamy siłę nabywczą w jajkach, to jest jeszcze gorzej. W 2023 roku, wynagrodzenie minimalne pozwalało ich zakupić 2906 (średnia cena 0,93 zł), podczas gdy robotnik torowy z lat 30 mógł sobie pozwolić na 2800 jaj. Różnica niemal żadna.
Wniosek jest prosty: o ile znacznie staniały na przestrzeni lat różne towary przemysłowe, np. odzież czy samochody (ale to się może niedługo zmienić ze względu na pewne niepokojące trendy, które się pojawiają), to pod względem siły nabywczej w żywności nie odbiegamy współcześnie jakoś szczególnie od realiów lat 30.
Więc bieda była owszem, ale podobna jak i teraz. Z tym, że przy porównywalnej sile nabywczej w żywności do obecnej, ludzie decydowali się na dwa razy więcej dzieci - to była główna różnica.
I tak jeszcze do pełnego obrazu: w 1989 roku bochenek chleba 0,5 kg kosztował 530 zł i za średnie wynagrodzenie można było go kupić 195 kg. A co dopiero za niższe. Wtedy była prawdziwa bieda, tak ze 3 razy większa niż w II RP.
Ludzie decydowali się na dzieci, bo warunki były inne, a bieda była powszechna. No i coś, o czym wielu ludzi dzisiaj zapomina (ci któzy krytykują tych, co nie mają dzieci) - dawniej była perspektywa rozwoju, dzisiaj ludzie ustawiają się tak by najmniej stracić lub żyłują się, by szybciej spłacić kredyt (jak jest komfortowa sytuacja, której wielu nie ma).
To są ogólne rzeczy, które napisałem w kontekście do tego tekstu, nie polemizowałem z tym co napisałeś. No i przez to, że nie sprecyzowałem do czego się odnoszę (a odnosiłem się do lat '90 i końcówki prlu), to powstało nieporozumienie, pardon xD. Choć w sumie co do dzietności pasuje - wszędzie była bieda, więc ludzie nie mieli tylu argumentów przeciw posiadaniu dzieci. No i była też inna mentalność.
Co do punktu drugiego, tu nie jestem w stanie nic powiedzieć poza tym, że obecnę Polskę i jej możliwości naprawdę się docenia, jak się porównamy do sytuacji, o której mówisz. Teraz przynajmniej mamy teoretyczną możliwość, której nie miał Twój dziadek i większość naszych przodków w tym czasie.
Co do lat 90 to się zgodzę. Pamiętam jeszcze biedę końca lat 80, choć byłem dzieckiem. Pamiętam, że mieszkaliśmy w jakiejś ruinie, gdzie ślimaki w łazience pełzały, że jedliśmy "kotlety" z mortadeli, żeby było jakieś białko w diecie (a normalne mięso raz na tydzień), że czasem dostawałem czekoladę od sąsiadki - starszej Ślązaczki, która miała rodzinę w Niemczech - gdyby nie to, nie znałbym jej smaku. A potem lata 90 to był czas energicznego wzrostu. Z każdego roku na rok czuło się ogromne zmiany. Do 2000 roku sytuacja mojej rodziny zmieniła się totalnie. A potem, po 2000 zaczęła się stagnacja, a nawet w moim odczuciu pewien regres. Dopiero ostatnie lata (nieszczęśliwie i przypadkowo przypadające na okres rządów PiS) przyniosły drobny wzrost, ale znacznie mniejszy niż w latach 90.
Ja miałem lepiej, bo miałem dziadka specjalistę (bardzo znany mechanik), który dodatkowo dorabiał sobie w Niemczech z ojcem + miałem babcię z USA (wnioskuję, że wiesz co to znaczy). Potem zdecydowanie spadło i długo była stagnacja z minimalnym wzrostem.
Najtańszy samochód był produkowany w okolicach 1925 roku - był to Ford T. Nikomu z zachodniego świata odtąd nie udało się tego dogonić (przeliczając na siłę nabywczą, samochody były już tylko droższe - wyjątkiem może był np. minisamochód Tata Nano sprzedawany w Indiach za 2000$). A teraz, jeśli chodzi o ceny aut w Europie, to jest już absurd.
To poniekąd prawda, ale odnosi się do warunków amerykańskich z uwzględnieniem też bardzo wysokich zarobków u Forda (bo podobno robotnik w jego fabryce mógł kupić model T za 3 pensje). Zgadzam się też, że współcześnie samochody mogłyby być znacznie tańsze (nawet kilkukrotnie), gdyby nie było narzuconych tylu norm i przepisów na ten rynek. Natomiast u nas przed wojną samochody były kosmicznie drogie. W 1938 roku najtańsze auto, czyli Fiat 500, kosztowało 3800 zł, czyli 54 te najsłabsze, kowelskie pensje. Dzisiaj najtańszy jest bodajże Hyundai i10 w cenie 54 600 zł (chyba, że jest coś jeszcze tańszego, ale ewentualna różnica może być nieznaczna), czyli około 20 pensji minimalnych.