Geografia wyborcza w Niemczech i kabaretowy profesor :) Czyli dlaczego AfD wygrała w DDR
Materiał poglądowy do dyskusji o dziedzictwie komunizmu. Akurat nie u nas, tylko u naszego zachodniego sąsiada. To oczywiście wyniki niedzielnych wyborów do Bundestagu, ze wskazaniem, która z formacji w danym okręgu otrzymała najsilniejsze wsparcie. Triumf AfD na niemal całym obszarze dawnej NRD jest bardzo wymowny.
-- takim komentarzem opatrzył poniższą mapę popularny w ostatnich czasach profesor Antoni Dudek
Profesor Antoni Dudek - cóż za kabaretowe nazwisko, zaczynam dochodzić do wniosku, że nieprzypadkowe - otóż pan profesor bardzo celnie zauważa pewne zjawisko. Rychło w czas swoją drogą, bo to widać już od samego początku fali popularności AfD, nie jest to niczym nowym. Otóż popularność AfD jest zdecydowanie większa w regionach byłych Niemiec Wschodnich (DDR) niż na zachodzie (i południu - ogólnie RFN z czasów przed zjednoczeniem Niemiec). Nie jest to oczywiście tak, że wszyscy jak jeden mąż na wschodzie są za AfD, a na zachodzie każdy jeden obywatel jest im przeciwny. We wszystkich regionach Niemiec AfD zyskuje na popularności, ale na wschodzie bardziej i różnica jest zauważalna.
Kabaretowy profesor zauważa to zróżnicowanie polityczno-geograficzne, słusznie wiąże je z dawnym podziałem politycznym, ale zupełnie, całkowicie błędnie i opacznie rozumie sposób tego powiązania. W jego umyśle i zresztą w wielu marnych umysłach (co widać w komentarzach), podatnych na wpływy i prymitywne narracje medialne, jawi się ten związek jako jakiś negatywny spadek po czasach "demokracji ludowej". Że niby ludzie ze wschodu Niemiec chcą powrotu jakiejś formy podobnej do dawnej "komuny".
Otóż jest to bzdura. Nie po to wschodni Niemcy obalali komunę, żeby teraz za nią tęsknić. Nie tęsknią za nią, tak samo jak nie tęsknią za nią Polacy, Czesi czy Węgrzy. Oprócz oczywiście jakiegoś marginesu, ale ten margines jest stały od lat i niewielki. Dlaczego miałby nagle urosnąć do największej grupy wyborców - właśnie teraz? Poza tym, co wspólnego ma AfD z czasami dominacji ustroju "realnego socjalizmu"? No przecież ich program jest chyba najmniej zbieżny z socjalizmem ze wszystkich niemieckich partii. Że niby jest tam jakiś kult autorytaryzmu? Ale gdzie autorytaryzm w AfD? Bo ich w mediach ktoś obrzuca wyzwiskami od "faszystów" bez jakiegokolwiek sensu i przesłanki ku temu (może poza przedwojenną dyrektywą Kominternu, by "wszelkich obstrukcjonistów nazywać faszystami"). Zresztą za komuny ten autorytaryzm też nie był istotą tego ustroju, tylko wtórną koniecznością. To był tak zły system ideowo, społecznie, ekonomicznie, że trzeba było mocno trzymać ludzi za twarz, żeby to dziadostwo wprowadzać. I tylko dlatego ewoluował od jakichś wyidealizowanych "rad robotniczych" do tyrana Stalina.
Prawda jest zupełnie inna. Otóż ludzie, którzy zaznali "dobrodziejstw" komuny, albo nawet ich dzieci, które opowieści o tym niesamowitym systemie znają z pierwszej ręki - od swoich rodziców - ci ludzie są szczególnie wyczuleni na powrót socjalistycznego g*#na. Ich trudniej wykiwać, sprzedając starą, marksistowską utopię w nowej wersji, opatrzonej kolorami tęczy i naiwno-słodziutkimi hasłami. Zbyt wiele rzeczy się powtarza. Cenzura - może w nieco innej, bardziej zawoalowanej formie, ale wróciła. Polityczny klucz na stanowiska. Kiedyś trzeba było mieć pochodzenie robotniczo-chłopskie, a dziś dziwne zaimki, nietypowe upodobania seksualne, albo być z tzw. "mniejszości". Przede wszystkim jednak nie wolno mieć własnych poglądów, nie wychylać się, głosić aktualnie obowiązujące dogmaty (i "konsensusy"). Jak za komuny. Że o zwiększaniu centralizacji, zarzynaniu wolnego rynku i wszelkich wolności obywatelskich nie wspomnę. No i o zwalczaniu chrześcijaństwa. Można poczytać w wielu publikacjach o tym, jak budowany jest nowy marksizm - "neomarksizm", "marksizm kulturowy", np. polecam książkę pana Dariusza Rozwadowskiego, "Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu". Ale nie trzeba nawet jej czytać, żeby zauważyć, ze coś jest na rzeczy. Znaki marksizmu są aż nazbyt widoczne. Nad wejściem do gmachu parlamentu EU powieszono nazwisko włoskiego komunisty. Szef Komisji Europejskiej odprawia jakieś dziwne rytuały w zbezczeszczonym kościele z okazji dwusetnych urodzin właśnie Karola Marksa. Nawet "komisarzy" mamy jak w Związku Sowieckim.
Tymczasem Niemcy z zachodniej części ich kraju takiego doświadczenia nie mają. Czerwona lampka im się nie zapala równie szybko i często jak ich rodakom, którzy już raz komuny doświadczyli. Łapią się jak dzieci na lep "nowoczesności" (o właśnie - za pierwszej komuny posługiwano się tym samym hasłem, ba, nawet z "ciemnogrodem" walczono). I stąd ta różnica.
@tipu curate 8
Cieniem na Twojej teorii, albo na narodzie polskim, kładzie się nasz niemożliwie wręcz idiotyczny unioentuzjazm... Czyż my też nie powinniśmy z daleka wyczuwać i odrzucać komunistyczny syf z UE? A jednak... Przyjmujemy wszystko jak leci i się uśmiechamy.
Upvoted 👌 (Mana: 0/75) Liquid rewards.
Myślę, że to na tyle ciekawy temat, że mógłbym mu poświęcić kiedyś wpis. Na razie jednak odpiszę skrótowo. To prawda, że mamy bardzo wysokie, wręcz rekordowe poparcie dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej. To jednak nie do końca to samo co "euroentuzjazm", duże różnice w tej kwestii widać w zależności od tego jak pytanie sondażowe zostało skonstruowane. Ja to widzę tak, że Polacy widzą pewne pragmatyczne korzyści (w ich mniemaniu) z członkostwa w UE, ale bez zachwytu dla niej samej, dla jej polityki i idei. To wynika z 2 rzeczy. Po pierwsze uwierzyli w propagandę "ile to Unia dała" W Polsce bardzo dbano o to, żeby dobrze oznaczać propagandowymi tabliczkami to, co zbudowano z dopłatą unijnych pieniędzy. To, że tak naprawdę tracimy na UE to rozumieją nieliczni, bo to wymaga logiki i minimum wiedzy ekonomicznej (tracimy, bo koszty regulacji oraz nietrafione inwestycje, o których decyduje urzędnik a nie rynek; oraz psucie rynku przez sam mechanizm dotacji). Ale na papierze byliśmy "beneficjentem". Druga sprawa to nasze złe doświadczenia z Rosją na jej różnych etapach oraz jej sąsiedztwo (oraz na wpół marionetkowej Białorusi). Na chłopski rozum tworzy się taki bezalternatywny wybór - "Unia albo Rosja", też błędny zresztą, ale tak jest to często odczuwane przez Polaków. U Niemców tych 2 komponentów nie ma - oni od początku są "płatnikiem netto" (i myślą, że nas sponsorują), a Rosję pojmują jako partnera, może trudnego, ale bezpiecznego, bo z nim nie graniczą. Za to mieli - zwłaszcza w zachodnich stronach - coś, czego wbrew pozorom nie podziela nawet chyba większość wyborców PO (co stwierdzam też po paru rozmowach z nimi, ale i z obserwacji tego, co PO głosi oficjalnie w narracji dla swoich wyborców), czyli poparcie i uznanie dla unijnej polityki, czy ogólnie lewackiej. 159 płci, płonąca planeta i te sprawy. U nas to raczej domena nisko notowanej w sondażach lewicy i ewentualnie tylko najbardziej zatwardziałych lemingów. Widać to też po liczebności tzw. parad równości. "Prezydętka" ;) moich Gliwic (żona czcigodnego posła Pupki, jak go nazywa Michalkiewicz ;)) zrobiła nam taką paradę i było 100 ludzi na 160 000 mieszkańców, z czego większość przywieziona z Warszawy. A miasto mocno platformowe, ich bastion. Przeciętny leming, ten unijny marksizm traktuje jako "nieszkodliwe dziwactwo, mały koszt w porównaniu z tym ILE ŁUNIA DAŁA".
I jeszcze co do porównywania politycznego, to w Niemczech tylko AfD głosi jakiekolwiek prawicowe wartości. U nas mimo wszystko w sferze retoryki nie tylko Konfederacja, ale i PiS je głosi, zwłaszcza od kiedy są w opozycji, a po zwycięstwie Trumpa to już w ogóle. To, że to z ich strony hipokryzja i nie można im wierzyć, to inna sprawa. Ale jeśli porównywać elektoraty to elektorat AfD = elektorat PiS+Konfa.